Śmierć jednego, narodzinami drugiego...
Komentarze: 0
Siedział na ławce i patrzył na jezioro.
Świecił księżyc, ogarniając wszystko jasnym światłem.
Woda spokojnie falowała.
Odbicie księżyca łagodnie załamywało się na tafli wody, tworząc niecodzienny widok.
Było już ciemno i od jeziora wiał słaby wiaterek, przynoszący świeżość wody i delikatnie muskając po twarzy.
Człowiek na ławce wydawał się jednocześnie szczęśliwy i smutny.
Łzy na policzku. Łzy goryczy i radości jednocześnie.
Uśmiech się na jego twarzy załamywał, lecz nie zanikał.
Oczy wpatrywały się w taflę jeziora.
Niczego nie szukały. Tylko spoglądały.
Za człowiekiem, siedzącym na ławce stał drugi.
Ten „drugi” wyglądał identycznie jak ten na ławeczce.
Lecz uśmiechał się szyderczo, a w oczach miał iskry szaleństwa.
Ubrani byli jednakowo. Wyglądali jak bracia.
Jednak braćmi nie byli. Byli jedną i tą samą osobą.
Jeden z nich musiał odejść, albowiem obaj żyć nie mogli.
Jeden z nich żył dość długi czas a drugi zaś dopiero się narodził.
A raczej: odrodził…
Ten drugi zdecydował.
Wyciągnął z kieszeni nóż typu motylek.
Na zmianę otwierał go jednym ruchem ręki i znowu zamykał.
Uwielbiał tą zabawę.
Sprawiała mu przyjemność i dawała poczucie władzy.
Nagle przestał. Otwarty nóż przystawił do gardła siedzącemu na ławeczce, drugą ręką jednocześnie łapiąc go za głowę.
Płynnym ruchem ręki, powoli i mocno, przesunął ostrze noża po krtani siedzącego.
Popłynęła krew.
Nie zwalniał jednak uścisku.
Krew z początku płynęła szybko. Tak jak woda płynie w korycie rzeki.
Siedzący pomimo bólu, nie szarpał się aż tak mocno.
Patrzył dalej na jezioro i starał się zapamiętać jak najwięcej.
Bolało go. Piekło. Szczypało.
Były to nowe doświadczenia.
Wielokrotnie umierał.
Ale to umierała jego dusza.
A teraz umiera on.
Słabł z każdą sekundą.
W końcu skonał.
Ten drugi go puścił i wpatrywał się weń z pogardą.
Przykucnął, zanurzył palec w kałuży krwi a następnie spróbował.
„Nic dziwnego, że nie miałeś szczęścia w życiu. Nawet twoja krew śmierdzi smutkiem.”
Prychnął, wstał i poszedł, nawet się nie odwracając.
Ten na plaży nadal leżał.
Czekał aż go robaki zjedzą.
Zawsze czekał.
Brał na siebie wszystko to co najgorsze.
Cierpiał, bo chciał.
Był to Infelicis…
Teraz pozostał tylko jeden…
Malus…
Dodaj komentarz